Nigdzie nie pije się lepiej, niż U Jopalina!
Cz. poprzednia: Jaral
U JOPALINA
Wrota Baldura pękały w szwach. Wieść
o zażegnaniu Kryzysu Stali rozchodziła się na tyle szybko, że niemal nie sposób
było podróżować w ich okolicy pustym traktem. Wielu ludzi kotłowało się u bram
wchodząc i wychodząc. Miasto zawsze było miejscem, gdzie załatwiało się
najważniejsze interesy. Spotykali się tu wielcy producenci oraz wpływowi
klienci z okolicy, aby dobić mniej lub bardziej (szczególnie w przypadku wciąż
deficytowej stali) bestialskiego interesu. Razem z rynkiem stali rozkwit
przeżywały też wszystkie miastowe tawerny i przybytki publiczne. Każdy kontrakt
musiał być podpisany nie tylko atramentem, ale również stosownym alkoholem stosownym
przybytku. W przeciwnym razie, można było zostać uznanym za niepoważnego lub, o
zgrozo, wczorajszego. Nawet żebracy musieli się orientować w jakim kierunku
zmierzały trendy wyłudzania. Ostatnio, coraz popularniejsi stawali się zawodzący,
niewidomi śpiewacy…
Natłok ludzi równocześnie sprzyjał i
był niesamowicie irytujący.
-Hm, niełatwo
będzie nam ją znaleźć… -powiedziała Jaral. Razem z Sandem przepchnęli się
właśnie przez bramę. Elf cały czas trzymał ją na rękach.
-Dzieckiem
zajmiemy się później. Najpierw musimy mieć gdzie się podziać.
-A tak, ludzkie
potrzeby –ułożyła się wygodniej na jego ramieniu. Jako chowaniec w każdej chwili
mogła wrócić do swojej sfery a tam… każdy kąt mógł być jej miejscem. Sand pogłaskał ją po głowie i postanowił ruszyć w
stronę najbliższej karczmy.
Oczywiście gdyby mógł, wybrałby
sobie jakąś tawernę w lepszej dzielnicy, gdzie nie musiałby się użerać z
irytującym motłochem… ‘Może kiedyś’. Teraz jednak, zależało mu na informacji, a
gdzie wymieniało się najwięcej? Tam, gdzie panowało największe stężenie
pijanych ludzi, czyli tam, gdzie piło się najtaniej. Z tego, co udało mu się
podsłuchać pod bramą, nie ma tańszego miejsca niż Tawerna Jopalina.
Dzielnica Portowa nie należała do
najprzyjemniejszych. Dodatkowo, większa liczba ludzi wcale nie oznaczała
wzrostu poziomu higieny. Ostry smród był wiecznie wyczuwalny, a z czasem stawał
się jedynie znośny. Sand z litości (w połowie z litości, w połowie pod wpływem
ostrych pazurków) odesłał Jaral z powrotem. Po sporym zbiorowisku zataczających
się ludzi poznał przybytek Jopalina. Na szczęście całą uwagę koczujących pod
budynkiem mężczyzn zajmowały pobliskie (równie wstawione) kobiety. ‘Idealnie.
Nie potrzebuję zadymy. Na razie’. Zgrabnie wyminął tańczące do tylko sobie
znanej muzyki pary i otworzył drzwi. Postawił pierwszy krok wewnątrz i… w
zasadzie tyle. Ściana ludzi nie pozwalała nikomu, kto dopiero wszedł do karczmy
na przebycie większej odległości (przynajmniej dopóki nie potraktowało się jej
odpowiednio wielkim uporem i spiczastymi łokciami). Po przebyciu połowy drogi
do baru, księżycowy był już w stanie zauważyć stojącego na blacie „potężnie”
zbudowanego i chwiejącego się mężczyznę. Z trudem wypluwał słowa. ‘Muszę
podejść bliżej’. Sand znów naparł na stojących przed nim ludzi. Po pewnym
czasie był już w stanie zrozumieć część z tego, o czym mówił grubas.
-… niesaoite! Śęgi
im… Moa t- aerna… złoto… -pochylił się wyraźnie zmęczony przemową. –Stal znów
p-płynie, ah –machnął ręką. –Wy wiesie najepiej szo a mam… na myśli. Eszczeraz
wiwat dla bohateów Bal… dura –wskazał dość chwiejnie na czwórkę nieco
zażenowanych ludzi stojących obok baru. – H- ha! Nieość, ssssze bohaterowie, to
i na piwie sie snają… pani Ssss… ylfano… -‘Sylfana? Ha. Ze szczęściem trzeba
się urodzić’. - Dzisiaj… na mój raunek... dla pani… i… dla szyskich! –rozległ
się ogłuszający ryk radości. –no, nie dla szyskich. Sa dużo was tu. Bohateowie
nie maja nawet gdzie dupy posadzić… Ni ma rady –zatoczył się lekko. –Część musi
wypierdalać… już –naturalnie, nikt się nie ruszył. Darmowy napitek nie zdarzał
się często. Jopalin skrzywił się z dezaprobatą. –Panie Edinie… szy pan omoże?
Mężczyzna w
czerwonej szacie maga wystąpił krok na przód.
-Dobra, motłoch
–‘Dziwny akcent. Thay?’ –Tylna połowa Sali ewakuuje się w trybie
natychmiastowym, albo wam dupy powypalam –pstryknął palcami i mały płomyk
przemknął przez salę, znajdując swój cel w brodzie losowego nieszczęśnika,
który względnie szybko zajął się ogniem i wybiegł na zewnątrz. Sporo ludzi
podążyło za nim. Część ze strachu, a część z ciekawości. Reszta rozsiadła się
przy najbliższych stolikach a u Japolina zapanował charakterystyczny dla
karczem gwar. Sand również znalazł dla siebie miejsce w rogu. Tak, aby móc spokojnie
przyjrzeć się Dziecku i jej towarzyszom. Sylfana była wysoka i szczupła, ale na
jej ramionach wyraźnie rysowały się mięsnie. Miała długie brązowe włosy, które wiązała w
koński ogon, zielone oczy, płaski nos i pełne usta. Ubrana była w luźny strój i
nie nosiła broni. Przy stoliku siedziała z nią jeszcze niska, mroczna elfka o
długich, białych włosach, czerwony podpalacz z Thay i jakiś obwieś z myszą,
który cały czas głupio się uśmiechał.
-Hej, szefie
–ktoś pociągnął go za rękaw. –Chcesz kupić stalową łyżkę? –niski człowiek
usiadł na zydlu naprzeciwko elfa i wyciągnął spod płaszcza szarosrebrną łyżkę.
Sand zmarszczył brwi.
-Nie dają tu
łyżek? A szklanki też miałem przynieść własne?
-Nie no… dają.
Ale co z nimi robią uuu. Dlatego lepiej mieć własną. I do tego stal! Luksusowy
towar. Handlarz łyżkami zaczął machać
towarem przed oczami Sanda. Elf wyrwał my z ręki łyżkę i zgiął ją jednym ruchem
kciuka. ‘Oczywiście, nie ze stali. Jakiś inny stop metali. Tańszy i wyraźnie
mniej twardy’.
-Luksusowy towar
w luksusowym miejscu –powiedział księżycowy. –Nic za to nie dam i lepiej, żebyś
ty nic za to nie chciał –nachylił się nad naciągaczem, a wzdłuż jego ręki
przemknęła ledwo zauważalna (ale jednak) iskra energii. Oszust zniknął. Niechęć
do drażnienia magów była jak najbardziej naturalna.
Obserwowanie pijącej w karczmie Sylfany
i jej towarzyszy okazało się niewiele bardziej fascynujące niż dotychczasowe
zadania. Wbrew oczekiwaniom, nie roztaczała wokół siebie aury terroru.
Przeciwnie, ludzie zdawali się być jej za coś wdzięczni mimo, że traktowała ich
dość chłodno i z góry. Po jakimś czasie mroczna elfka oraz mięśniak pospali się
na stołach, a mag podszedł do Jopalina, zamienił z nim kilka słów (nie, żeby
coś do niego docierało), wrócił do Sylfany. Wyciągnął rękę w jej kierunku, by
pomóc jej wstać. W ocenie Sanda, kobieta wypiła całkiem sporo, jednak prawie
wcale się nie zataczała. Podobnie jak thayańczyk. Uwiesiła mu się na ramieniu i
szepnęła (chyba) coś do ucha. Roześmiali się i chwiejnym krokiem udali się na
górę. ‘Cóż, w takim stanie, do jutra nigdzie się nie wybierają. Hm, ja chyba
też. Chyba, że…’ Przywołał Jaral.
-I jak? –spytała
cicho.
-Jest tutaj, uwierzysz?
–zaśmiał się. –Zwykła kobieta. No, bije pewnie mocniej… Z resztą, nieważne. Tak
się spili, że jutro nie będą bardziej niebezpieczni niż
zwykli bandyci. Z tego, co udało mi się usłyszeć za cztery dni mają spotkać się
z kimś w Beregoście, ale chcą wyruszyć jutro żeby załatwić tam jeszcze parę
drobnych spraw. Zależy mi –podrapał kotkę za uchem. –Żebyś jak najszybciej
zaniosła do Bodhi wiadomość, żeby przysłała mi ludzi na już. Dasz radę, co?
-Myślisz, że jak
szybko potrafię się przemieszczać? –spytała niezadowolona. –Jestem kotem.
-Spokojnie, mogę
cię wysłać do mojego pokoju u Irenicusa –wstał i zabrał kotkę na górę mijając
nieprzytomnego karczmarza. Weszli do pierwszego pustego pokoju, na jaki się
natknęli. Sand zamknął drzwi zaklęciem i otworzył mały teleport.
-Skoro masz
teleport, sam możesz iść.
-Ja zostaję
tutaj i przypilnuję.
-Kogo? Schlanych
w trupa ludzi? –Zza ściany dobiegły ich śmiechy i niewyraźny thayański akcent.
–No dobrze już dobrze, niech będzie jak chcesz –powiedziała po czym zniknęła razem
z portalem. Sand wziął głęboki wdech. ‘Wszystko pójdzie idealnie. Tak, jak
zawsze.’ Już czuł dreszcze na myśl o odzyskaniu pamięci. W końcu na pewno był
kimś potężnym. Z zamyślenia wyrwało go rytmiczne stukanie z pokoju obok.
Zmieszał się i wrócił na dół. Wolał zaczekać przy schodach. Przecież nie będą
wyskakiwać przez okno. Chyba.
Koniec części IV
***
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz