poniedziałek, 23 lutego 2015

Suldanesselar [PL]

Pierwsza część mojej fanowskiej fikcji w cudnym klimacie Forgotten Realms : D
Przeprowadzę was poprzez alternatywną historię Sanda, znanego nam dobrze z Neverwinter Nights 2.
UWAGA: opowiadanie zawiera treści, które mogą zostać odebrane jako spoiler z Baldur's Gate 2.

Mam nadzieję, że spodoba wam się mój debiut (również w tłumaczeniu : D).
Zaczynajmy:





SULDANESSELAR

            -W tę stronę!
Księżycowy elf skręcił gwałtownie i pobiegł w dół ulicą, o ile ulicą można było nazwać szerokie płaskie konary, kilkoro Harfiarzy podążyło za nim. Suldanesselar było wyjątkowym miastem dostępnym tylko dla nielicznych. Ukryte w koronach drzew Wealdath stanowiło miejsce spotkań dwóch plemion dzikich elfów. Dostać się do niego można było jedynie znając położenie magicznych bram ukrytych w grubych pniach wielkich drzew. Wyjście, na szczęście, nie wymagało wielkiej filozofii. Wystarczyło spaść. Ściganemu zależało na czasie. Nie mógł sobie pozwolić na długie i skomplikowane gubienie ogona. Trzeba było to załatwić szybko, a na to jest tylko jeden sposób: w dół. Miasto dzikich elfów dzieliło się na poziomy. Najwyżej i najbliżej słońca znajdował się pałac królowej Elissime. Nieco niżej dworzanie i najważniejsze osoby w plemionach, następnie reszta bogatych elfów i tak w kierunku ziemi przez zwyczajnych mieszkańców aż po najbiedniejszych na samym dnie korony. Im niższa pozycja w tym niższy i ciemniejszy poziom się zamieszkiwało. No więc biegł w dół. Budynki dosłownie zmieniały się w biegu. Stawały się bardziej prymitywne i mniej zadbane. W końcu dolne warstwy nie były w całości zamieszkiwane przez cały rok. Wraz z początkiem wiosny biedniejsza część elfów ruszała w swoją coroczną wędrówkę po lasach by powrócić do Suldanesselar w środku jesieni, gdy robiło się nieco chłodniej (W Wealdath temperatura nie spadała poniżej 12 stopni. Zima znaczyła tutaj po prostu niewielki spadek temperatury i mniejszą aktywność niektórych zwierząt). Harfiarze nie odpuszczali. Będą go ścigać aż do śmierci. Chyba, że… uda mu się przeskoczyć dwa poziomy w dół. Wiedział gdzie znaleźć takie miejsce. Skręcił gwałtownie a potem znowu. Zniknął im na chwilę z oczu ale nie mógł zostać na tym poziomie. Znaleźliby go. Rozpędził się i wyskoczył z gałęzi układającej się w mostek między drzewami. Wylądował na krańcu grubego konara tuż obok dobrze znanego sobie małego domku z błękitnymi chorągiewkami na dachu. Tak! O to mu chodziło teraz tylko-
Łups, podczas wstawania poślizgnęła mu się noga.
           
‘Ugh.’ Przez chwilę  elf miał wrażenie, że jego głowa znajduje się pod wodą. Wszystkie dźwięki docierały do niego zniekształcone. Otworzył oczy, zakręciło mu się w głowie, zatoczył się i wsparł o najbliższy budynek, żeby nie upaść. ‘Oddychaj głęboko…’ Kilka mocnych wdechów faktycznie usunęło większość dolegliwości poza, oczywiście, bólem głowy. ‘W porządku, nadszedł czas na spostrzeżenia.’ Była noc, a on najwyraźniej spadł ładne parę metrów… no i właśnie. Co on w sumie wyczyniał tam na górze, że stamtąd zleciał? Nie mógł sobie przypomnieć. Tylko liście zachodzące na moment czerwienią i ciemność. Poza tym nie pamiętał niczego. Nie bardzo wiedział, albo pamiętał co elf powinien robić w takiej sytuacji. Miał przy sobie trochę pieniędzy i jakiś klucz. Najrozsądniej byłoby znaleźć sobie jakieś miejsce do spania. Możliwe, że stać go będzie na wynajęcie pokoju, a przy odrobinie szczęścia, ktoś w oberży będzie go kojarzył. ‘Po kluczu wnioskuję, że mam tutaj jakąś izbę na własność. Zajmę się tym później. Przecież nie będę teraz zapierdalał po okolicy i wkładał go do każdej dziurki. Hm, którędy do jakiejś karczmy?’ Jak się pójdzie przed siebie, to prędzej czy później się na coś trafi. Tak też zrobił. Otrzepał się, co swoją drogą niewiele dało, i ruszył przed siebie. Po dłuższym czasie losowego wybierania zakrętów dotarł do miejsca, które uparcie nie chciało się wpasować w nocną miejską ciszę. Drzwi gwałtownie się otworzyły i czyjeś ręce wyrzuciły na zewnątrz lekko sponiewieranego leśnego elfa.
-Przyjacielu! Też cię skądś wyrzucili co? –Otrzepał się, jakby to naprawdę pomagało.
-Tak, z nieba. Znasz mnie, moje imię? Nic nie pamiętam.
-Stary, serio? Pewnie! Znaczy z widzenia… nazywasz się… no, Sand –wymyślił na poczekaniu.
-No, a ty?
-Ja? Vanir, oczywiście –Vanir objął Sanda ramieniem- Chodźmy stąd. Nie lubią tu takich jak my. Wiesz, dzikusy -zamyślił się na chwilę. -Wiesz co? Potrzebujesz Bodhi.
-Bodhi… -To imię wywoływało dziwne dreszcze.
-Zbierałem się właśnie, by do niej dołączyć. Wyruszamy z miasta. Jeszcze parę minut i już byśmy się nie spotkali. Ty to masz jednak szczęście...
 Sand czuł, że nie powinien iść za swoim „przyjacielem” a tym bardziej spotykać się z BODHI. Westchnął i ruszył za Vanirem. Nie miał planu B, a ona może być w stanie mu pomóc. Cały czas dzwoniło mu w głowie.
Zaczęło świtać. Ogniki w drewnianych latarniach przygasały na górnych poziomach, bo na dolnych nie robiły tego nigdy. Zaczęli kierować się w stronę zejścia na niższy poziom.
-Mam nadzieję, że na końcu czekają na nas jakieś schody- powiedział Sand. -Nie mam ochoty powtarzać upadku bo jeszcze zapomnę jak się chodzi lub mówi… lub żyje.
-Może drugi upadek przywróciłby ci pamięć –leśny elf próbował zażartować. Jego nowy towarzysz patrzył się tylko lekko pogardliwie. Może zapomniał jak się śmiać… -Tak czy owak, nie będziemy się przebijać przez wszystkie poziomy w dół. Niedaleko jest brama, która przeniesie nas poza miasto –pokonali kolejny mostek i skręcili w główną ‘ulicę’. Obcych zawsze zadziwiał fakt, jak szerokie potrafiąc być drogi w mieście osadzonym na drzewach.
-Stąd już prosta droga do wyjścia –powiedział Vanir wychodząc zza zakrętu. Nagle gwałtownie złapał Sanda za ramię i wciągnął za najbliższy dom. -Cholera, Harfiarze –wyszeptał wystawiając głowę zza rogu. –Nie wiem co tutaj robią, ale to zawsze zła wróżba.
Harfiarze rozglądali się jeszcze przez chwilę po okolicy, zaczepili kilkoro wczesno-porannych przechodniów, ruszyli w kierunku zejścia na niższy poziom i rozproszyli się.
-Ciekawe czego szukają. Poczekajmy jeszcze chwilę, niech całkiem znikną z oczu. –Po chwili obaj elfowie spokojnie ruszyli w stronę wyjścia.
           
Suldanesselar zostało już daleko w tyle, Sand zaczął się niecierpliwić. Nie, żeby miał jakieś plany, ale kiedy się za kimś, od dłuższego czasu, podąża a ten ktoś na dodatek krąży po głuszy, która z każdej strony wygląda tak samo, można stracić cierpliwość.
-Gdzie będzie na nas czekała ta Bodhi? –Brr.
-Jeszcze kawałek –odparł Vanir wyraźnie czegoś szukając- jestem pewien, że gdzieś tu jest- mruknął do siebie. –Gdzieś tu…
-Zgubiliśmy się? - jego ton uzewnętrzniał podejrzenia, które od jakiegoś czasu gnieździły się z tyłu głowy.
-Nie, ja tylko… -Leśny elf zaczął kręcić się w kółko. –To gdzieś tu…
-Gdzieś, jesteś leśnym elfem i nie umiesz znaleźć drogi w lesie? –zapytał nerwowo.
-Słuchaj, nie wszyscy –Vanir próbował odeprzeć atak, ale zaczął się tylko intensywniej kręcić i tracić kontrole nad sobą. –Ja się nie zgubiłem!
-Ha, nie, oczywiście, że… A kim ty w ogóle jesteś co? Nie, kima ja jestem? Skoro mnie znasz… Hej! –chwycił swojego krążącego towarzysza za ramię, przerywając jego orbitację.
-Słuchaj, nie znam cię do cholery! Wymyśliłem to –krzyknął wyrywając się z uścisku.
-Idiota –Spośród drzew wyszły trzy elfki niewiadomego pochodzenia. Dwie spośród nich, które stały po bokach miały długie, czarne włosy i czerwone oczy. Środkowa była niższa niż pozostałe. Jej krótkie czarne włosy układały się w falujący płomień a oczy nieco ciemniejsze niż u towarzyszek. Była także nieco kształtniejsza, lecz wciąż smukła.  Wszystkie trzy były blade i nosiły czerń. Wyraźnie trzymały się cienia.
- W ten sposób pozyskujesz ludzi do naszej sprawy? –Spytała jedna. –Jeśli kłamiesz, zrób to przynajmniej dobrze. Jak inaczej mają być oddani naszej sprawie?
-Wiedziałem, że to gdzieś tu –leśny elf się rozpromienił, ale zaraz potem pobladł. –Pani, nikt nie chciał mnie słuchać a ten tu mówi, że nic nie pamięta. Skorzystałem z okazji w porządku?
Najniższa z kobiet zrozumiała, że stoi przed nimi nielicha okazja. Księżycowy stracił pamięć. Mogą mu pomóc „odzyskać” swoją tożsamość, a jeśli przy okazji okazałoby się, że w przeszłości miał talenty, których oni akurat poszukują… Każdy byłby szczęśliwy. Vanir uparcie kontynuował jąkanie się w tle a jej towarzyszki napastowały go masą obelg. Podniosła rękę.
-Dosyć –wszyscy ucichli. –Idźcie przodem. Chciałabym porozmawiać z nowym towarzyszem bez waszego jojczenia.
-Jojczenia, Bodhi? –spytała długowłosa.
-Tak, bez irytującego paplania, krążenia, wymachiwania rękoma. Idźcie.
-A co z leśnym? –Szepnęła druga pochylając się dyskretnie w stronę krótkowłosej kobiety.
-Nic, niech się jeszcze koło nas pokręci, może będzie z niego jakikolwiek użytek.
Kobiety spojrzały na elfa z niesmakiem. Odwróciły się a jedna z nich gestem dłoni kazała podążać za sobą. Cała trójka wkrótce zniknęła za drzewami. Bodhi odprowadziła ich wzrokiem, a potem spojrzała na Sanda.
-Wiem, jak to wygląda. –westchnęła splatając ręce. -Nieznani ludzie ściągają biedaka z amnezją do lasu –elf już od pewnego czasu patrzył na wszystko lekko zamglonym wzrokiem. Ucieczka raczej nie wchodziła w grę. Mieli nad nim przewagę. Fakt, że mógł jeszcze, choć z trudem, oddychać i za chwilę miał o czymś z tą Bodhi rozmawiać, dawał mu nadzieję, że może wyjść z tej całej sytuacji żywy. Mimo to nie był w stanie wykrztusić ani słowa.
-Wyobrażam sobie ile możesz mieć pytań, całe mnóstwo. Wbrew temu, co ci pewnie naopowiadał twój przyjaciel, nie jestem w stanie odpowiedzieć na nie wszystkie. To, co mogę zrobić to przedstawić cię komuś, kto może przywróci ci pamięć –uśmiechnęła się. –Nie za darmo, oczywiście –Sand odzyskał na chwilę trzeźwość umysłu. Zmarszczył brwi. Coś mu podpowiadało, że nie powinien przerywać. –W zamian, wyręczysz nas w kilku sprawach.
-A jakie to miałby być przysługi? Mam latać z wywieszonym jęzorem i mordować, okradać tego kogo łaskawa pani wskaże palcem? –prychnął. –Czy może biec do pobliskiej jaskini i przynieść dziesięć goblinich gałek ocznych, trzy zielone liście i korzonek imbiru na jakąś magiczną miksturę? –Sand ugryzł się w język celem ukarania go za bezczelne robienie na złość mózgowi, który kazał siedzieć cicho, albo chociaż spuścić z tonu. Zbladł, teraz już za późno.
-Widzę, że nie jesteś niemową, choć nie jestem pewna czy to taki znowu plus –przyjrzała się odcieniowi jego skóry. –Spokojnie, nie czuję się urażona. Ale przy moim bracie Irenicusie lepiej się powściągaj. On wiele rzeczy bierze za bardzo do siebie… Ale! –wyrwała się z krótkiej zadumy. –Chciałabym uniknąć nieporozumień. Nie jesteśmy zabójcami ani złodziejami. Jak powszechnie wiadomo Bhaal, Pan Mordu nie żyje, ale jego dzieci bezkarnie okupują Faerun. Należy je usunąć. Potrzebujemy wszystkich sprzymierzeńców jakich możemy zdobyć, ale wielu wciąż ma w pamięci terror Bhaala –jej ton zdecydowanie się zaostrzył. –Obawiają się jego pomiotów. Nie chcą nawet o tym słyszeć! Więc jak będzie? –westchnęła. -Pomożemy sobie nawzajem?
-Brzmi dość niebezpiecznie. Zwłaszcza dla człowieka bez wyszkolenia.
-O wyszkolenie się nie martw. Mój brat powie ci wszystko, co musisz wiedzieć. Jest potężnym magiem, pomoże ci odzyskać pamięć, która prawdopodobnie tkwi gdzieś dalej w twojej głowie. Więc jak będzie? Jedna przysługa czy dwie, to chyba niezbyt wygórowana cena za przywrócenie swojego dawnego ja… -uśmiechnęła się i wyciągnęła rękę w jego stronę. Cienie w lesie  zdały się zgęstnieć a dźwięki przycichnąc. Sand patrzył przez chwilę na dłoń. Wahał się. Bez pamięci, co miał do stracenia? ‘Poza życiem…’ Uścisnął jej rękę. ‘W końcu nie miałem czasu, aby obmyślić plan B.’

Koniec części I 

***

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz