Otaczało ich sześć identycznych twarzy.
Cz. poprzednia: U Jopalina
GRUBY SZCZUR
Noc minęła tak, jak się spodziewał.
Wolno i nudno. Powoli nastawał poranek. Ludzie, którzy przysnęli przy
stolikach, zaczęli się niemrawo przebudzać. Przez noc każdy zdążył wyposażyć
się w mniejszy lub większy ból głowy. Mroczna elfka i mięśniak powoli
rozmasowywali skronie. Sand uparcie kontynuował siedzenie przy swoim
zacienionym stoliku w rogu. Patrzył na schody. Sylfana jeszcze nie zeszła na
dół. ‘Widać im się nie spieszy. Dobrze.’ Jakiś niziołek wypełzł spod jednego ze
stolików i nie przejmując się zbytnio towarzystwem głośno zarzygał podłogę.
Jopalin wstał z trudem, chwycił go za płaszcz i wyrzucił za drzwi.
-Jebany, będzie
mi tu rzygał kurdupel zasrany…
‘Bogowie,
szybciej kocie.’ Przewrócił oczami. ’Czemu to trwa tak długo? Taka sposobność
może się nie powtórzyć tak szybko. Oby przynajmniej przysłała kogoś
kompetentnego.’ Coś miękkiego skoczyło mu na kolana.
-Jesteś wreszcie
–pogłaskał kota. –I jak poszło? Długo zeszło.
-Mieliśmy małe…
kłopoty z portalem, ale już wszystko gotowe. Ludzie czekają na instrukcje u
Cordyra. Niedaleko.
Sand westchnął.
Musieli to jakoś zorganizować, żeby złapać ich za miastem. Najlepiej z
zaskoczenia. Nie wiedział jednak kiedy ani którędy się udadzą, a przecież nie
podejdzie i nie zapyta. Od czego miał Jaral? Mała kotka byłaby idealnym
obserwatorem, a on znajdowałby się na tyle blisko, żeby zainterweniować gdyby
wpadła w kłopoty.
-Malutka, mam
dla ciebie jeszcze jedno zadanie –spojrzała na niego wyraźnie niezadowolona.
–Zostań tu, co? Miej oko na Sylfanę, jest teraz na górze. Kiedy postawią stopę
poza miastem, lecisz do mnie i mówisz mi wszystko, co zobaczyłaś lub
usłyszałaś, a przede wszystkim którą bramą i w jakim kierunku się udali. Kac
nam dodatkowo pomoże. Jeśli Bodhi nie
wysłała mi idiotów, to będziemy w stanie szybko skończyć sprawę.
-Może być
ciężko. Wszyscy ludzie to idioci –oznajmiła z niezadowoleniem. Zeskoczyła na
ziemię i zniknęła w cieniu.
Bodhi go nie rozczarowała. Ludzie,
których przysłała okazali się całkiem profesjonalni. Czekali na niego w
skromnym drewnianym domku. Od razu spodobało mu się, że cokolwiek robili,
robili to w ciszy. Pomimo faktu, że było ich sześciu w małej izbie ze
skrzypiącą każdym swoim centymetrem podłogą.
-Akcja musi być
prosta. Wchodzimy-wychodzimy.
-Szefie, jeśli
wolno –odezwał się jeden z mężczyzn (co ciekawe, wszyscy wyglądali niemal tak
samo. Sześcioraczki?). –może byśmy ich tak po prostu odurzyli, załadowali na
jakąś pakę i po prostu zawieźli do nas? Zabraliśmy ze sobą truciznę. Zawsze ją
mamy. Wie szef, w razie co.
-To… naprawdę
dobry pomysł. Jestem w szoku. Musimy ich tylko podejść.
-Zaczepić
kilkoro skacowanych ludzi chyba nie będzie trudno –powiedział kolejny, a może
ten sam? Byli tacy podobni.
-Cóż… -nie
spodziewał się, że pójdzie aż tak łatwo. –Zdaje się, że większość już
ustaliliśmy. Teraz szczegóły. Jest ich czwórka czyli mamy przewagę.
Po kilku godzinach przez okno,
wprost na świeżo wypatroszone ryby, wskoczyła Jaral przyprawiając tym samym
Cordyra o stan przedzawałowy.
-Wychodzą bramą
w kierunku Pomocnej Dłoni –powiedziała i zaczęła trącać łapką rybi łeb.
-Dobrze –Sand
klasnął w dłonie. Wszyscy zdążyli się już przebrać w zwyczajne ubrania dzięki
temu rodzeństwo wyglądało choć trochę inaczej. –Zbieramy się, musimy ich
wyprzedzić.
-Znamy skrót
szefie –‘Doskonale.’
Zabrali
wszystkie swoje rzeczy, elf odesłał kotkę i w milczeniu opuścili chatkę.
Cordyrowi ulżyło.
Skrót okazał się skuteczny. Po
zaledwie półgodzinnym szybkim marszu pokonali odległość dwa razy dłuższą niż
gdyby korzystali z głównego traktu.
-Tutaj nasze
drogi powinny się skrzyżować. Teraz czekamy chwilę –Sand usiadł pod pobliskim
drzewem. Na szczęście rosły tu drzewa, inaczej upał byłby nie do zniesienia. Gościniec
zbiegał ze wzgórza, dzięki czemu łatwo zauważą gdy ktoś będzie się zbliżał.
Pół godziny już dawno minęło. ‘Gdzie
oni są. Nie mogli nas przecież wyprzedzić… Niemożliwe’. Zaczął się denerwować. Mężczyźni
siedzieli w milczeniu. Podobało mu się, że nie odzywali się bez wyraźnej
potrzeby. Jeszcze raz spojrzał na wzgórze i serce zabiło mu szybciej. ‘Idą!
Spokojnie, wszystko pójdzie gładko.’ Wstał i powiedział:
-Zaczynamy.
Rodzeństwo
spojrzało na wzgórze idealnie w tym samym momencie. Wstali i niespiesznym
krokiem ruszyli w stronę Dziecka zaniechując niepokojącej synchronizacji. Sylfana
zbliżała się powoli. Z każdym metrem krew coraz bardziej huczała elfowi w
uszach. Słońce przestało mu świecić w oczy i serce mu na chwilę stanęło.
Zamiast mrocznej elfki i czerwonego maga towarzyszyła Sylfanie jakaś różowowłosa
wieśniaczka i para elfów. Chyba druidka i jakiś wojownik. Dodatkowo wszyscy
trzeźwi. ‘Cholera. Teraz już za późno żeby się wycofać. Na szczęście dalej mamy
niewielką przewagę.’ Sand wymamrotał zaklęcie i wykonał niemal niewidoczny gest
ręką. Atmosfera stała się cięższa. Im mniejszy dzielił ich dystans tym więcej
dźwięków milkło. Obie grupy szły w ciszy i patrzyły pod nogi. ‘Dobrze, unikajmy
kontaktu wzrokowego.’ Kiedy wmieszali się między siebie, co w końcu musiało
nastąpić ponieważ szli w przeciwnych kierunkach, elfka potrząsnęła głową,
zmarszczyła brwi. Otaczało ich sześć identycznych twarzy.
-Khalid… -nie
zdążyła powiedzieć nic więcej. Pięciu mężczyzn w jednej chwili wyciągnęli
zatrute igły i wbili je w szyje swoich ofiar. Stężenie było na tyle mocne, by
powalić nawet niespodziewanie trzeźwych osobników w ułamku sekundy. Cała akcja
nie potrwała dłużej niż kilka uderzeń serca.
-Dobrze
–księżycowy elf odetchnął z ulgą. –Teraz tylko musimy się stąd zabrać.
Rozbijemy obóz i położymy na śpiworach do czasu, aż jeden z was nie sprowadzi tu
naszego cudnego woźnicy z wozem.
Podróż powrotna przebiegła (dla
odmiany) szybko i bez problemów. Zanim się obejrzał stał i pakował rzeczy w
swojej komnacie. Nie zamierzał zostać u Irenicusa dłużej niż to konieczne. Tym
bardziej, że po odzyskaniu pamięci będzie miał dokąd pójść.
-Już spakowany?
–Bodhi pojawiła się znikąd. Jak zawsze. –czeka cię przecież jeszcze rytuał.
-Wolę być
przygotowany -kontynuował wkładanie książek do plecaka nie patrząc na nią.
-Nie jest ci
szkoda nas opuszczać? Zawsze znajdzie się tu robota dla ciebie…
-Teraz –zwrócił
swój wzrok ku elfce –szkoda mi ujemnie.
-W porządku
–westchnęła. -Umowa to umowa. Irenicus prosił bym przekazała, że czeka na
ciebie w dolnych laboratoriach. Chciałam też przy okazji powiedzieć do widzenia
–odwróciła się i zniknęła.
Irenicus stał nad pochylony nad
stołem. Obok niego różowowłosa dziewczyna zamknęła oczy przekonując samą
siebie, ze jeśli zaciśnie powieki odpowiednio mocno, to stanie się
niewidzialna. Pomieszczenie panował półmrok, na który składał się brak okien i
masa małych lampek oliwnych ustawionych na rozmaitych drewnianych skrzynkach i
ogromnym blacie służącym za laboratorium. Ciężkie, kamienne drzwi otworzyły się
niemal bezgłośnie, ciemna postać weszła do środka, lecz zatrzymała się po kilku
krokach pozostając z tyłu.
-Widzisz?
–spytał Irenicus, nie precyzując do końca kogo. Zwrócił głowę w kierunku
kobiety. –Widzisz? –powtórzył spokojnym głosem. Różowowłosa nic nie powiedziała,
tylko jeszcze mocniej zamknęła oczy i wstrzymała oddech. –Otwórz oczy i powiedz
mi, czy widzisz i rozumiesz… -kątem oka zauważył stojącego w cieniu Sanda.
–Jesteś wreszcie. Poznajesz Imoen, prawda?
-Bardziej
przytomna, niż zapamiętałem, ale poznaję.
-Dobrze. Okazało
się, że Imoen ma pewien... potencjał i z czasem będzie nawet chętna do
współpracy, ale wymaga, hm, wyedukowania –zamyślił się na moment patrząc w
stronę stołu. –Ah, tak. Zapłata, naturalnie. Myślałem, że skończymy wcześniej.
Nie wziąłem pod uwagę takiego oporu. Trafisz do biblioteki nieprawdaż? Zaraz
tutaj kończymy.
Księżycowy elf
wyszedł z pracowni równie bezgłośnie jak do niej wszedł. ‘Tak zaraz to oni nie
skończą. Chyba, że dziewczyna otworzy oczy.’ Przywołał kota.
-I jak? Kim
jesteś? –spytała Jaral.
-Jeszcze nie
wiem, podejrzewam, że przyjdzie nam jeszcze ładne parę godzin przesiedzieć w
bibliotece zanim się dowiem –wziął ją na ręce.
-A co? – skrzywiła
się. –Irenicus powiedział, że pisali o tobie książki? Przestań –wywinęła się i
zeskoczyła miękko na ziemię. –chcą cię jeszcze trochę potrzymać. Zaraz się
okaże, że jest jeszcze tylko jedna rzecz do zrobienia, a później następna.
-Nie zamierzam
już więcej nawet palcem kiwać w ich sprawie. Muszę jeszcze tylko zaczekać na
Irenicusa w tej przeklętej bibliotece i będzie po wszystkim.
-Głupi jesteś
–nie chciała dać się przekonać.
Szli długim
korytarzem z mnóstwem zamkniętych drzwi. Nie, żeby Sand nigdy się nie
zastanawiał, co się za nimi znajdowało, ale coś mu mówiło, że jeśli Irenicus
zamykał drzwi, to on wcale nie chciał ich wyważać. Starczało mu, że wiedział
gdzie znajdowała się biblioteka. Kotka szła cicho po posadzce i zgodnie z
kocimi standardami (które dotyczą wszystkich, nawet tych magicznych) starała
się jak najczęściej przechodzić pomiędzy nogami swojego właściciela. Sand już
się do tego przyzwyczaił i bezwiednie stawiał kroki tak, by nie kopnąć ani nie
nadepnąć zwierzaka. Po pewnym czasie zauważył, że coś jest nie tak, a
mianowicie, nie miał już na co nadepnąć. Jego chowaniec zniknął i to nie on go
odesłał. Zawrócił. ‘Gdzie ona jest? Nie było przecież żadnych zakrętów.’ Szybko
natknął się na uchylony okrągły właz. ‘Musiał już być otwarty kiedy
przechodziliśmy. Za czym poleciała?’ Po chwili wahania wcisnął się przez szparę
w kolejny korytarz. Drzwi nie były ciężkie, ale elf uznał, że jeśli ich bardziej
nie otworzy to trochę tak, jakby tam wcale nie wszedł. Nowy korytarz był
ciemniejszy i zdecydowanie w gorszym stylu niż poprzedni. Cały wykonany z
metalu, oświetlony pochodniami. ‘Jak jakiś bunkier?’
-O, jesteś
–usłyszał wyraźnie usatysfakcjonowaną kotkę. –Patrz jakiego mam szczura! Co?
–spytała z wyrzutem. –myślisz, że takie grube szczury to zawsze się trafiają?
Sand na początku
patrzył na Jaral ze złością, ale potem odpuścił. Nie było sensu się z nią
kłócić.
-O, zobacz
następny –pobiegła za gryzoniem w głąb tunelu. ‘To nie jest dobry pomysł.’ Mógł
ją wprawdzie odesłać, ale skoro i tak znalazł się już za drzwiami to mógłby
zobaczyć coś więcej. Ruszył za nią. Kiedy tylko korytarz skręcił wpadli do
jaskrawo oświetlonego białego pomieszczenia. Kontrast był nie do zniesienia.
Zatrzymali się gwałtownie i zamknęli oczy. Szczur wykorzystał okazje i gdzieś
zniknął. Po chwili Sand i Jaral byli już w stanie otworzyć oczy. Całe
pomieszczenie zastawione było szklanymi pojemnikami połączonymi kolorowymi
rurkami. Dopiero podchodząc bliżej można było dostrzec ich zawartość. W
jasnoniebieskim, półprzejrzystym płynie znajdowała się elfka. W każdym
pojemniku ta sama. Czasem śpiąca, czasem w pełni świadoma, patrząca prosto na
Sanda, a czasem martwa. ‘Sobowtóry? Z pewnością nie zmiennokształtni i nie
magiczne iluzje.’
-Prawdziwe klony
–z jakiegoś powodu elf nie mógł oderwać wzroku od zbiornika.
-Ale jak? –kotka
zjeżyła sierść. –nigdy wcześniej o tym nawet nie słyszałam, a to nie tak, że
urodziłam się wczoraj.
-Niesamowite
–całe napięcie zniknęło, a niewyraźny widok kobiety wciągał coraz bardziej.
Sand stał przed zbiornikiem jak zaczarowany. Podczas swojej nauki przeczytał
całą masę książek i nigdy nie natknął się nawet na najmniejszą wzmiankę o
tworzeniu ludzi od zera. Nawet Jaral nic o tym nie widziała. Coś takiego
musiało wymagać niecodziennej wiedzy i mocy. Przed oczami stanęli mu jego
niedawni wspólnicy. ‘Niesamowite.’ Kobieta obróciła głowę i uderzyła pięścią w
zbiornik. Chowaniec syknął i napuszył ogon.
-Nie powinniśmy
tu być! –krzyknęła. Sand nie reagował. –No dalej! –ugryzła go w nogę. Ocknął
się i zwrócił w stronę korytarza. –Nie tędy, on tam teraz jest –szepnęła i
pomknęła w stronę drzwi kryjących się do tej pory w rogu pomieszczenia. Sand wziął
głęboki oddech, po czym ruszył za kotem usiłując zachować jak największą ciszę.
Podążał za chowańcem przez plątaninę korytarzy i pomieszczeń wmawiając sobie,
że instynkt podpowiada jej właściwy kierunek. Przyspieszali z każdym krokiem,
aż w końcu nie mieli czasu, żeby się dobrze rozejrzeć, tylko pędzili do przodu.
Kiedy wpadli przez któreś już z kolei drzwi do ciemnego pomieszczenia elf
zorientował się, że to ten sam pokój, w którym ostatnio spotkał się z
Irenicusem i różowowłosą dziewczyną, tylko z innej perspektywy. Podszedł do
stołu. Leżał na nim elficki wojownik, ten sam, którego złapał razem z Dzieckiem
Bhaala. Był cały pocięty i prawdopodobnie martwy. ‘To jakieś niezłe gówno.’
-Musimy stąd
odejść i to jak najszybciej. Nie mam zamiaru więcej się w to mieszać
–powiedział. –To chore.
-Myślisz, że uda
się nam tak po prostu uciec?
-Jeśli mieliśmy
szczęście, Irenicus nie zauważył naszej obecności i jest właśnie w drodze do
biblioteki. Po prostu udamy się do wyjścia i postaramy się zniknąć.
-A jeśli wie, że
tam byliśmy?
-Prawdopodobnie
umrzemy, ale lepiej umrzeć próbując niż się poddać? Tak?
-A pamięć? Co z
twoją pamięcią?
-Pieprzyć
pamięć. Facet potrafi stworzyć człowieka od zera, wolę nie myśleć, co mógłby
zrobić z moją głową – ‘Idiota!’ Ostatnim razem miał szczęście. –Myślę, że on
nigdy nie zamierzał mi przywrócić pamięci. Chcą zrobić ze mnie kukłę. Dość
czasu zmarnowaliśmy –wziął Jaral na ręce. ‘Szczęście nie może mnie teraz
opuścić.’ To jedyne, na co mógł liczyć. W bogów i przeznaczenie nieszczególnie
wierzył.
Koniec części V
***
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz