czwartek, 5 marca 2015

GRUBY SZCZUR [PL]


Otaczało ich sześć identycznych twarzy.













Cz. poprzednia: U Jopalina




GRUBY SZCZUR


            Noc minęła tak, jak się spodziewał. Wolno i nudno. Powoli nastawał poranek. Ludzie, którzy przysnęli przy stolikach, zaczęli się niemrawo przebudzać. Przez noc każdy zdążył wyposażyć się w mniejszy lub większy ból głowy. Mroczna elfka i mięśniak powoli rozmasowywali skronie. Sand uparcie kontynuował siedzenie przy swoim zacienionym stoliku w rogu. Patrzył na schody. Sylfana jeszcze nie zeszła na dół. ‘Widać im się nie spieszy. Dobrze.’ Jakiś niziołek wypełzł spod jednego ze stolików i nie przejmując się zbytnio towarzystwem głośno zarzygał podłogę. Jopalin wstał z trudem, chwycił go za płaszcz i wyrzucił za drzwi.
-Jebany, będzie mi tu rzygał kurdupel zasrany…
‘Bogowie, szybciej kocie.’ Przewrócił oczami. ’Czemu to trwa tak długo? Taka sposobność może się nie powtórzyć tak szybko. Oby przynajmniej przysłała kogoś kompetentnego.’ Coś miękkiego skoczyło mu na kolana.
-Jesteś wreszcie –pogłaskał kota. –I jak poszło? Długo zeszło.
-Mieliśmy małe… kłopoty z portalem, ale już wszystko gotowe. Ludzie czekają na instrukcje u Cordyra. Niedaleko.
Sand westchnął. Musieli to jakoś zorganizować, żeby złapać ich za miastem. Najlepiej z zaskoczenia. Nie wiedział jednak kiedy ani którędy się udadzą, a przecież nie podejdzie i nie zapyta. Od czego miał Jaral? Mała kotka byłaby idealnym obserwatorem, a on znajdowałby się na tyle blisko, żeby zainterweniować gdyby wpadła w kłopoty.
-Malutka, mam dla ciebie jeszcze jedno zadanie –spojrzała na niego wyraźnie niezadowolona. –Zostań tu, co? Miej oko na Sylfanę, jest teraz na górze. Kiedy postawią stopę poza miastem, lecisz do mnie i mówisz mi wszystko, co zobaczyłaś lub usłyszałaś, a przede wszystkim którą bramą i w jakim kierunku się udali. Kac nam dodatkowo pomoże.  Jeśli Bodhi nie wysłała mi idiotów, to będziemy w stanie szybko skończyć sprawę.
-Może być ciężko. Wszyscy ludzie to idioci –oznajmiła z niezadowoleniem. Zeskoczyła na ziemię i zniknęła w cieniu.
            Bodhi go nie rozczarowała. Ludzie, których przysłała okazali się całkiem profesjonalni. Czekali na niego w skromnym drewnianym domku. Od razu spodobało mu się, że cokolwiek robili, robili to w ciszy. Pomimo faktu, że było ich sześciu w małej izbie ze skrzypiącą każdym swoim centymetrem podłogą.
-Akcja musi być prosta. Wchodzimy-wychodzimy.
-Szefie, jeśli wolno –odezwał się jeden z mężczyzn (co ciekawe, wszyscy wyglądali niemal tak samo. Sześcioraczki?). –może byśmy ich tak po prostu odurzyli, załadowali na jakąś pakę i po prostu zawieźli do nas? Zabraliśmy ze sobą truciznę. Zawsze ją mamy. Wie szef, w razie co.
-To… naprawdę dobry pomysł. Jestem w szoku. Musimy ich tylko podejść.
-Zaczepić kilkoro skacowanych ludzi chyba nie będzie trudno –powiedział kolejny, a może ten sam? Byli tacy podobni.
-Cóż… -nie spodziewał się, że pójdzie aż tak łatwo. –Zdaje się, że większość już ustaliliśmy. Teraz szczegóły. Jest ich czwórka czyli mamy przewagę.
            Po kilku godzinach przez okno, wprost na świeżo wypatroszone ryby, wskoczyła Jaral przyprawiając tym samym Cordyra o stan przedzawałowy.
-Wychodzą bramą w kierunku Pomocnej Dłoni –powiedziała i zaczęła trącać łapką rybi łeb.
-Dobrze –Sand klasnął w dłonie. Wszyscy zdążyli się już przebrać w zwyczajne ubrania dzięki temu rodzeństwo wyglądało choć trochę inaczej. –Zbieramy się, musimy ich wyprzedzić.
-Znamy skrót szefie –‘Doskonale.’
Zabrali wszystkie swoje rzeczy, elf odesłał kotkę i w milczeniu opuścili chatkę. Cordyrowi ulżyło.
            Skrót okazał się skuteczny. Po zaledwie półgodzinnym szybkim marszu pokonali odległość dwa razy dłuższą niż gdyby korzystali z głównego traktu.
-Tutaj nasze drogi powinny się skrzyżować. Teraz czekamy chwilę –Sand usiadł pod pobliskim drzewem. Na szczęście rosły tu drzewa, inaczej upał byłby nie do zniesienia. Gościniec zbiegał ze wzgórza, dzięki czemu łatwo zauważą gdy ktoś będzie się zbliżał.
            Pół godziny już dawno minęło. ‘Gdzie oni są. Nie mogli nas przecież wyprzedzić… Niemożliwe’. Zaczął się denerwować. Mężczyźni siedzieli w milczeniu. Podobało mu się, że nie odzywali się bez wyraźnej potrzeby. Jeszcze raz spojrzał na wzgórze i serce zabiło mu szybciej. ‘Idą! Spokojnie, wszystko pójdzie gładko.’ Wstał i powiedział:
-Zaczynamy.
Rodzeństwo spojrzało na wzgórze idealnie w tym samym momencie. Wstali i niespiesznym krokiem ruszyli w stronę Dziecka zaniechując niepokojącej synchronizacji. Sylfana zbliżała się powoli. Z każdym metrem krew coraz bardziej huczała elfowi w uszach. Słońce przestało mu świecić w oczy i serce mu na chwilę stanęło. Zamiast mrocznej elfki i czerwonego maga towarzyszyła Sylfanie jakaś różowowłosa wieśniaczka i para elfów. Chyba druidka i jakiś wojownik. Dodatkowo wszyscy trzeźwi. ‘Cholera. Teraz już za późno żeby się wycofać. Na szczęście dalej mamy niewielką przewagę.’ Sand wymamrotał zaklęcie i wykonał niemal niewidoczny gest ręką. Atmosfera stała się cięższa. Im mniejszy dzielił ich dystans tym więcej dźwięków milkło. Obie grupy szły w ciszy i patrzyły pod nogi. ‘Dobrze, unikajmy kontaktu wzrokowego.’ Kiedy wmieszali się między siebie, co w końcu musiało nastąpić ponieważ szli w przeciwnych kierunkach, elfka potrząsnęła głową, zmarszczyła brwi. Otaczało ich sześć identycznych twarzy.
-Khalid… -nie zdążyła powiedzieć nic więcej. Pięciu mężczyzn w jednej chwili wyciągnęli zatrute igły i wbili je w szyje swoich ofiar. Stężenie było na tyle mocne, by powalić nawet niespodziewanie trzeźwych osobników w ułamku sekundy. Cała akcja nie potrwała dłużej niż kilka uderzeń serca.
-Dobrze –księżycowy elf odetchnął z ulgą. –Teraz tylko musimy się stąd zabrać. Rozbijemy obóz i położymy na śpiworach do czasu, aż jeden z was nie sprowadzi tu naszego cudnego woźnicy z wozem.
            Podróż powrotna przebiegła (dla odmiany) szybko i bez problemów. Zanim się obejrzał stał i pakował rzeczy w swojej komnacie. Nie zamierzał zostać u Irenicusa dłużej niż to konieczne. Tym bardziej, że po odzyskaniu pamięci będzie miał dokąd pójść.
-Już spakowany? –Bodhi pojawiła się znikąd. Jak zawsze. –czeka cię przecież jeszcze rytuał.
-Wolę być przygotowany -kontynuował wkładanie książek do plecaka nie patrząc na nią.
-Nie jest ci szkoda nas opuszczać? Zawsze znajdzie się tu robota dla ciebie…
-Teraz –zwrócił swój wzrok ku elfce –szkoda mi ujemnie.
-W porządku –westchnęła. -Umowa to umowa. Irenicus prosił bym przekazała, że czeka na ciebie w dolnych laboratoriach. Chciałam też przy okazji powiedzieć do widzenia –odwróciła się i zniknęła.
            Irenicus stał nad pochylony nad stołem. Obok niego różowowłosa dziewczyna zamknęła oczy przekonując samą siebie, ze jeśli zaciśnie powieki odpowiednio mocno, to stanie się niewidzialna. Pomieszczenie panował półmrok, na który składał się brak okien i masa małych lampek oliwnych ustawionych na rozmaitych drewnianych skrzynkach i ogromnym blacie służącym za laboratorium. Ciężkie, kamienne drzwi otworzyły się niemal bezgłośnie, ciemna postać weszła do środka, lecz zatrzymała się po kilku krokach pozostając z tyłu.
-Widzisz? –spytał Irenicus, nie precyzując do końca kogo. Zwrócił głowę w kierunku kobiety. –Widzisz? –powtórzył spokojnym głosem. Różowowłosa nic nie powiedziała, tylko jeszcze mocniej zamknęła oczy i wstrzymała oddech. –Otwórz oczy i powiedz mi, czy widzisz i rozumiesz… -kątem oka zauważył stojącego w cieniu Sanda. –Jesteś wreszcie. Poznajesz Imoen, prawda?
-Bardziej przytomna, niż zapamiętałem, ale poznaję.
-Dobrze. Okazało się, że Imoen ma pewien... potencjał i z czasem będzie nawet chętna do współpracy, ale wymaga, hm, wyedukowania –zamyślił się na moment patrząc w stronę stołu. –Ah, tak. Zapłata, naturalnie. Myślałem, że skończymy wcześniej. Nie wziąłem pod uwagę takiego oporu. Trafisz do biblioteki nieprawdaż? Zaraz tutaj kończymy.
Księżycowy elf wyszedł z pracowni równie bezgłośnie jak do niej wszedł. ‘Tak zaraz to oni nie skończą. Chyba, że dziewczyna otworzy oczy.’ Przywołał kota.
-I jak? Kim jesteś? –spytała Jaral.
-Jeszcze nie wiem, podejrzewam, że przyjdzie nam jeszcze ładne parę godzin przesiedzieć w bibliotece zanim się dowiem –wziął ją na ręce.
-A co? – skrzywiła się. –Irenicus powiedział, że pisali o tobie książki? Przestań –wywinęła się i zeskoczyła miękko na ziemię. –chcą cię jeszcze trochę potrzymać. Zaraz się okaże, że jest jeszcze tylko jedna rzecz do zrobienia, a później następna.
-Nie zamierzam już więcej nawet palcem kiwać w ich sprawie. Muszę jeszcze tylko zaczekać na Irenicusa w tej przeklętej bibliotece i będzie po wszystkim.
-Głupi jesteś –nie chciała dać się przekonać.
Szli długim korytarzem z mnóstwem zamkniętych drzwi. Nie, żeby Sand nigdy się nie zastanawiał, co się za nimi znajdowało, ale coś mu mówiło, że jeśli Irenicus zamykał drzwi, to on wcale nie chciał ich wyważać. Starczało mu, że wiedział gdzie znajdowała się biblioteka. Kotka szła cicho po posadzce i zgodnie z kocimi standardami (które dotyczą wszystkich, nawet tych magicznych) starała się jak najczęściej przechodzić pomiędzy nogami swojego właściciela. Sand już się do tego przyzwyczaił i bezwiednie stawiał kroki tak, by nie kopnąć ani nie nadepnąć zwierzaka. Po pewnym czasie zauważył, że coś jest nie tak, a mianowicie, nie miał już na co nadepnąć. Jego chowaniec zniknął i to nie on go odesłał. Zawrócił. ‘Gdzie ona jest? Nie było przecież żadnych zakrętów.’ Szybko natknął się na uchylony okrągły właz. ‘Musiał już być otwarty kiedy przechodziliśmy. Za czym poleciała?’ Po chwili wahania wcisnął się przez szparę w kolejny korytarz. Drzwi nie były ciężkie, ale elf uznał, że jeśli ich bardziej nie otworzy to trochę tak, jakby tam wcale nie wszedł. Nowy korytarz był ciemniejszy i zdecydowanie w gorszym stylu niż poprzedni. Cały wykonany z metalu, oświetlony pochodniami. ‘Jak jakiś bunkier?’
-O, jesteś –usłyszał wyraźnie usatysfakcjonowaną kotkę. –Patrz jakiego mam szczura! Co? –spytała z wyrzutem. –myślisz, że takie grube szczury to zawsze się trafiają?
Sand na początku patrzył na Jaral ze złością, ale potem odpuścił. Nie było sensu się z nią kłócić.
-O, zobacz następny –pobiegła za gryzoniem w głąb tunelu. ‘To nie jest dobry pomysł.’ Mógł ją wprawdzie odesłać, ale skoro i tak znalazł się już za drzwiami to mógłby zobaczyć coś więcej. Ruszył za nią. Kiedy tylko korytarz skręcił wpadli do jaskrawo oświetlonego białego pomieszczenia. Kontrast był nie do zniesienia. Zatrzymali się gwałtownie i zamknęli oczy. Szczur wykorzystał okazje i gdzieś zniknął. Po chwili Sand i Jaral byli już w stanie otworzyć oczy. Całe pomieszczenie zastawione było szklanymi pojemnikami połączonymi kolorowymi rurkami. Dopiero podchodząc bliżej można było dostrzec ich zawartość. W jasnoniebieskim, półprzejrzystym płynie znajdowała się elfka. W każdym pojemniku ta sama. Czasem śpiąca, czasem w pełni świadoma, patrząca prosto na Sanda, a czasem martwa. ‘Sobowtóry? Z pewnością nie zmiennokształtni i nie magiczne iluzje.’
-Prawdziwe klony –z jakiegoś powodu elf nie mógł oderwać wzroku od zbiornika.
-Ale jak? –kotka zjeżyła sierść. –nigdy wcześniej o tym nawet nie słyszałam, a to nie tak, że urodziłam się wczoraj.
-Niesamowite –całe napięcie zniknęło, a niewyraźny widok kobiety wciągał coraz bardziej. Sand stał przed zbiornikiem jak zaczarowany. Podczas swojej nauki przeczytał całą masę książek i nigdy nie natknął się nawet na najmniejszą wzmiankę o tworzeniu ludzi od zera. Nawet Jaral nic o tym nie widziała. Coś takiego musiało wymagać niecodziennej wiedzy i mocy. Przed oczami stanęli mu jego niedawni wspólnicy. ‘Niesamowite.’ Kobieta obróciła głowę i uderzyła pięścią w zbiornik. Chowaniec syknął i napuszył ogon.
-Nie powinniśmy tu być! –krzyknęła. Sand nie reagował. –No dalej! –ugryzła go w nogę. Ocknął się i zwrócił w stronę korytarza. –Nie tędy, on tam teraz jest –szepnęła i pomknęła w stronę drzwi kryjących się do tej pory w rogu pomieszczenia. Sand wziął głęboki oddech, po czym ruszył za kotem usiłując zachować jak największą ciszę. Podążał za chowańcem przez plątaninę korytarzy i pomieszczeń wmawiając sobie, że instynkt podpowiada jej właściwy kierunek. Przyspieszali z każdym krokiem, aż w końcu nie mieli czasu, żeby się dobrze rozejrzeć, tylko pędzili do przodu. Kiedy wpadli przez któreś już z kolei drzwi do ciemnego pomieszczenia elf zorientował się, że to ten sam pokój, w którym ostatnio spotkał się z Irenicusem i różowowłosą dziewczyną, tylko z innej perspektywy. Podszedł do stołu. Leżał na nim elficki wojownik, ten sam, którego złapał razem z Dzieckiem Bhaala. Był cały pocięty i prawdopodobnie martwy. ‘To jakieś niezłe gówno.’
-Musimy stąd odejść i to jak najszybciej. Nie mam zamiaru więcej się w to mieszać –powiedział. –To chore.
-Myślisz, że uda się nam tak po prostu uciec?
-Jeśli mieliśmy szczęście, Irenicus nie zauważył naszej obecności i jest właśnie w drodze do biblioteki. Po prostu udamy się do wyjścia i postaramy się zniknąć.
-A jeśli wie, że tam byliśmy?
-Prawdopodobnie umrzemy, ale lepiej umrzeć próbując niż się poddać? Tak?
-A pamięć? Co z twoją pamięcią?
-Pieprzyć pamięć. Facet potrafi stworzyć człowieka od zera, wolę nie myśleć, co mógłby zrobić z moją głową – ‘Idiota!’ Ostatnim razem miał szczęście. –Myślę, że on nigdy nie zamierzał mi przywrócić pamięci. Chcą zrobić ze mnie kukłę. Dość czasu zmarnowaliśmy –wziął Jaral na ręce. ‘Szczęście nie może mnie teraz opuścić.’ To jedyne, na co mógł liczyć. W bogów i przeznaczenie nieszczególnie wierzył. 

Koniec części V

***


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz